Spotkanie z sześciolatkami w międzynarodowej szkole w Kambodży było dla mnie niesamowitą przygodą. Z perspektywy metodyka – zobaczyć, jak uczą się języka angielskiego dzieci na końcu świata, z perspektywy nauczyciela – poprowadzić tam zajęcia i uczestniczyć w szkolnym życiu przez jeden dzień – bezcenne.
24 MARCA 2019, AZJA POŁUDNIOWO – WSCHODNIA, KAMBODŻA
Osiemnaście godzin lotu, trzy samoloty, lotnisko w Warszawie, w Paryżu, w Hong Kongu i wreszcie za chwilę lądowanie w Siem Reap, w Kambodży. Spojrzenie jeszcze z góry. Małe domki, puste rudo-brązowe pola i drogi w tym samym kolorze. Rzeki i stawy jak wypełnione wodą od mycia pędzli po plakatówkach. W Polsce właśnie rozpoczyna się wiosna, tutaj kończy się pora sucha.
Międzynarodowe towarzystwo wysypuje się z boeinga 737 na płytę prowincjalnego lotniska. Fala dusznego ciepła uderza zaraz po wyjściu z samolotu. Teraz czeka nas godzinna procedura wyrobienia wizy. Wszystko jest tak, jak opisano w przewodniku Lonely Planet. Osiem stanowisk, osiem różnych osób, wystrojonych w półgalowe mundury z orderami, a każdy odpowiedzialny za swoje niezwykle ważne zadanie. Pierwszy odbiera wniosek i podaje kwotę za wizę, drugi przyjmuje pieniądze, trzeci otwiera paszport, czwarty przybija pieczątkę, piąty wkleja wizę…. dalej nie widzę, bo chowają się za ladą. Ostatni odczytuje imię i nazwisko (z różnym skutkiem). I tak w wyniku tej skomplikowanej procedury, monitorowanej przez kilku oficerów służby celnej, legalnie wychodzę z lotniska z wizą dla: Zofia Tyszkowska.
W DRODZE DO SZKOŁY
Następnego dnia rano z hotelu odbiera mnie Saran, jeden z setek krążących po ulicach kierowców „tuktuków” – motorów z przyczepką, które dowiozą cię w dowolne miejsce w okolicy. Saran jest tatą dwóch uczennic ze szkoły, do której jadę. Australian Pacific International School jest przy 26 ulicy, za 20 minut będziemy na miejscu. Poranek jest słoneczny i bardzo ciepły. Trzeźwiący wiatr przelatując przez tuktuka przynosi różnorodne zapachy Azji: pachnie owocem chlebowca, dymem, pieczonymi w przydrożnym barze satayami * i suchą trawą. W centrum miasta, tam gdzie znajduje się szkoła, robi się już bardziej nerwowo. Tuktuki mijają się z samochodami, skuterami i przebiegającymi przez drogę pieszymi. Nie potrafię rozszyfrować, kto tu ma pierwszeństwo. Na skrzyżowanie wszyscy wjeżdżają jednocześnie.
ARE YOU MY TEACHER?
Przy wejściu do szkoły dostaję identyfikator z napisem VISITOR i spotykam Rachael, dyrektorkę oddziałów przedszkolnych. Rachael jest roześmianą, pełną entuzjazmu Brytyjką, która wita mnie jakbyśmy znały się od zawsze, a przecież wymieniłyśmy tylko kilka maili. Krótka rozmowa z Rachael i wokół nas pojawia się grupka dziewczynek w żółtych koszulkach z logo szkoły (wszyscy uczniowie je noszą). Uśmiechnięte witają się rzucając krótkie „Hello” i „Good morning”. Jedna z dziewczynek krzyczy: „My teacher! Are you my teacher?” Uśmiecham się i odpowiadam: „Yes, today I’m gonna be your teacher.” To pytanie usłyszę jeszcze dziś kilka razy od dzieci.
Grupy, z którymi się dzisiaj spotkam to sześciolatki. W jednej z nich nauczycielką jest Amerykanka Kristen, a w drugiej Brytyjczyk Karim. Przedszkolaki mają zajęcia przedpołudniowe do 11.30 prowadzone w języku angielskim przez obcokrajowców, po godzinie 15 wracają do szkoły, by uczestniczyć w zajęciach w języku khmerskim, na których uczą się pisać i czytać w swoim ojczystym języku.
Na zajęciach przedpołudniowych liczą w języku angielskim, poznają alfabet angielski, piszą i czytają również w języku angielskim, choć mają dopiero sześć lat. Rachael mówi, że rodzicom bardzo zależy na tym, aby ich dzieci perfekcyjnie opanowały język angielski – dla ich lepszej przyszłości. Obie wiemy, jak ważna jest zabawa w tym wieku. Taka, która rozwija, pozwala wchodzić w role, ćwiczyć nowe umiejętności, próbować swoich sił w różnych sytuacjach, działać kreatywnie. Tutaj niestety na drodze staje jeszcze program nauczania i podręcznik w języku angielskim (a nawet dwa), który trzeba zdążyć zrealizować. Dzieci mają czas na zabawę dowolną tylko w czasie półgodzinnej przerwy na dziedzińcu. Biegają wtedy boso, rysują kredą po płytkach i bawią się trzymając w rękach figurki zwierząt, małe syrenki, a nawet Anny z Krainy Lodu.
HELLO, MY NAME IS MARGARET
Po przerwie dzieci wchodzą do sali, jedno za drugim, witając się ponownie z nauczycielem. Sala jest niewielka. Na ścianach są przyczepione kolorowe nazwy dni i miesięcy w języku angielskim. Jest alfabet, kolory, kształty. Na środku sali stoją okrągłe stoliki opisane imionami dzieci, które przy nich siedzą: jest Por Por, Chivanah, Chesda, Pissot i wiele innych imion, które trudno mi zapamiętać.
W trakcie przerwy zdążyłam już się przywitać z każdym osobno, teraz cała osiemnastka czeka w napięciu na opowieści z Europy. Karim przygotował już swoją grupę na mój przyjazd. Oglądali Polskę w google maps, Chon nawet zapamiętał, że stolicą Polski jest Warsaw 🙂 Powtórzenie polskich nazw, takich jak Warszawa czy Bydgoszcz to dla dzieci prawdziwe wyzwanie. Podejmują je z ogromną radością. Opowiadam o Polsce, o Tatrach, o Bałtyku, Krakowie i Bydgoszczy, mam zdjęcia. Nawiększy zachwyt budzi nasza czysta rzeka Brda. To dzieci zwracają na na nią uwagę. „Wow, so clean. Our river is dirty. You can’t swim there” – zauważa dziewczynka. To prawda, rzeka płynąca przez Siem Reap ( o takiej samej nazwie) jest mętna i brudna. Dokładnie tak, jak woda do płukania pędzelków po udanym malowaniu.
NAUCZYCIEL W KAMBODŻY
Po polskiej części zajęć , czas na tę kambodżańską. Teraz to ja chcę dowiedzieć się, jak kambodżańskie sześciolatki uczą się języka angielskiego, co lubią, jak się bawią. W edukacji przedszkolnej chyba we wszystkich zakątkach świata, bardzo ważny jest nauczyciel. Jego osobowość, motywacja do działania, zaangażowanie, pozytywność i umiejętności – to wszystko będzie miało wpływ na proces nauczania uczenia się i na rozwój dziecka. Nauczyciele do międzynarodowej szkoły w Siem Reap przyjeżdzają na kontrakty. Na rok, dwa lub trzy lata. Czasem zdarza się, że rezygnują z pracy wcześniej. Za wcześnie. Kiedy dzieci już zdążyły się przyzwyczaić. Praca w Kambodży to duże wyzwanie, zarobki nie są wysokie, warunki pracy nie zawsze łatwe. Gorący klimat, brak pomocy dydaktycznych, brak odporności psychicznej nauczyciela sprawia, że nauczyciel – podróżnik zostawia swoją szkolną pracę i wyrusza w dalszą drogę. Obserwując Karima i Kristen widzę ogromne zaangażowanie i pasję, ale też otwartość na życie nauczyciela – podróżnika.
WHAT’S YOUR FAVOURITE SONG?
Dzieci opowiadają o swoich ulubionych aktywnościach, zwierzętach, potrawach i kolorach. Co lubią robić, czego nie lubią. Z ulubionych dań wygrywa pizza (zupełnie jak u nas) i „apple cake”. Nikt nie wspomina o tak popularnych tutaj satayach. Dzieci rozumieją bardzo dużo w języku angielskim, mówią chętnie, przekrzykując się nawzajem. Każdy chce coś powiedzieć. Niestety na rozmowy nie mamy już dużo czasu, bo zajęcia przedpołudniowe kończą się już za chwilę. Śpiewamy razem: „Baby shark” i „Walking walking” z serii Super Simple Songs- oczywiście z pokazywaniem. Zupełnie tak, jak na zajęciach u nas, w Polsce. Tylko entuzjazm jakby większy. Niektórym trudno usiedzieć w miejscu, więc tańczą. Jest w nich radość, mimo upału i braku klimatyzacji w salach… mimo braku kolorowych piórników z batmanami i jednorożcami…mimo braku nieskończonej ilości kolorowych długopisów i ołówków…
Jeszcze przeczytam książeczkę o króliku Piotrusiu, którego klimat przywodzi na myśl dżdżysty angielski poranek na wsi. Zostawiam książeczki i kredki, które przywiozłam z Europy. Peter Rabbit też zostaje. Zabieram ze sobą rysunki, które dostałam od dzieci dla naszych przedszkolaków. Jest Pissot i Seinanut… Za kilkanaście dni będę odczytywać te imiona moim przedszkolakom już bez trudności. Tak jak przed chwilą odczytywałam polskie imiona autorów rysunków: Alicji, Miłosza czy Kuby tutaj w Kambodży.
NIBY TAK SAMO, A JEDNAK INACZEJ
Pomimo różnic kulturowych, innych warunków przedszkolnych czy gorącego klimatu sześciolatki z Kambodży naprawdę niewiele różnią się od naszych europejskich zerókowiczów. Tak samo głośno krzyczą na przerwie, tak samo biegają, aby wykorzystać rozpierającą ich energię. Też chcą się przytulić do nauczyciela, usiąść najbliżej „pani” (w kole to jest naprawdę niemożliwe ;), śpiewają te same piosenki, nawet jeśli w innym języku to melodia jest ta sama. Też w trakcie zajęć na jednym wdechu opowiadają, co nowego wydarzyło się u nich, przekrzykując się jeden przez drugiego … Co różni nasze europejskie dzieci od tych w Kambodży? Rachael zna odpowiedź, pracuje już z nimi ponad trzy lata. „Wiesz, tutaj dzieci są takie naprawdę pełne entuzjazmu. Chętne do działania, nie nudzą się tak szybko… wystarczą im proste rzeczy, aby świetnie się bawić… one nie mają tabletów i smartfonów. Pomimo trudnych warunków życia, naprawdę cieszą się tym życiem, w bardzo prosty sposób”.
- Satay – azjatyckie danie, kawałki mięsa nadziane na patyczki i grillowane nad ogniem, podawane z sosami (najczęściej z orzeszków arachidowych i sosu sojowego)